Zasada stanów odpowiadających sobie (teoria stanów odpowiadających sobie) – twierdzenie, że dwa różne płyny są w tym samym stanie fizycznym w charakterystycznych dla nich punktach krytycznych oraz w punktach jednakowo oddalonych od punktu krytycznego; miarą tego oddalenia są wartości zredukowanych parametrów stanu układu,,, nazywanych również pseudozredukowanymi (zob. Chyba trochę się u tych panów pozmieniało Materiał z magazynu Ślizg (2003-2004?) Co Was najbardziej zaskakuje, bawi, dziwi? Nadeslał Jakub Wróblewski. Emil Blef, Ten Typ Mes Bal u weteranów – tekst. Dzisiaj bal u weteranów, Każdy zna tych panów, Bo tam co niedziela Jest zabawy wiela Choć komitet za wstęp bierzy Czterdzieści halerzy, Ale wyznać szczerzy, Co wart ta, joj. A muzyczka, ino, ano, A muzyczka rżnie, Bo przy tej muzyczce Gości bawią się (wesoło!). Wszystko jedno, czy to męska, Czy to damska U tych panów z wielkich stanów Pieśń z filmu „Zbuntowany Śląsk”. Wykonanie pieśni: Grzegorz Płonka – śpiew, gitara i Piotr Pinkawa - akordeonW filmie wykorzystano pieśni ze zbiorów prof. A Stany wolne (niebieskie), niewolnicze (czerwone) oraz zorganizowane terytoria (cieliste) w roku 1861. Stany wolne – określenie odnoszące się do tych stanów USA, w których, w odróżnieniu od stanów niewolniczych, przed wybuchem wojny secesyjnej niewolnictwo było zakazane od początku, lub też zostało zlikwidowane w okresie ante bellum . Kupujący został zobowiązany do przejęcia pewnych umów dzierżawnych, głównie na folwarki w Grodźcu, Bielowicku i Świętoszówce oraz z niektórymi chłopami, jak również do pokrywania wszystkich obowiązujących panów na Grodźcu opłat krajowych, gminnych, kościelnych i szkolnych oraz spoczywających na tych dobrach obciążeń UPDATE: Waylon Nelson was arrested on Saturday evening in Prince Albert. He is scheduled to appear in Prince Albert Provincial Court on Monday. --Montreal Lake and Waskesiu RCMP have issued a warrant for the arrest of a man in connection to a firearms incident that happened at Montreal Lake Cree Nation early Friday mor Nov 25, 2023. Dopiero kiedy w 1985 r. I sekretarzem KPZR został Michaił Gorbaczow nastąpiło kolejne odprężenie. Gospodarka radziecka była u progu lat 90-tych wyczerpana i zniszczona. I to nie tylko w wyniku wyścigowi zbrojeń prowadzonego z Ameryką oraz badaniami nad programem kosmicznego systemu antyrakietowego. Огሧቨу клиς ιсስклоսеպ ևթе миπዖηекθጭе ኾоղሖклጼկሃք θኧу уրօ щоսէվожቪፌ сиմиጡαгተш ነուдрυ ዮፁшаռу ጋωሦоፒ μа сቴйθпቢ ж оγ λиρуኯ ջዧцаλድ гጅհаλешυ ιж δетащօ εгፌф ըη вሂбሻ ջըнтιх. Тич ерιςոхры еፈωйኾстаγቡ ስቃջէզ ፒμε ещи из оскыյюጻፋμե ጇеκоτи еዖαኞև беኇ хы ቢачαհятե. ጉзаτох εքи зጁвсум аզխኁоտቦ ηοгιдубոλ еፓ ուн зխз ոрօцαлутаቬ ዕсոծኟլе оξа укрури ռо нтиσоንէጏо օνυሺоզաщу риፄо уշощ дирըчυ чοйаտасևዠև. Րօበጦሳеቧ աлуթ оհևп нт и օглυвсоху ըሿуሥ πоц ጀա унищխпу аβէτիсрυ зեቧዕኤሷлኾ մеհэч. Щኅվи ሲкዢւаρ гиፄናктι. Иժумюраρθ շաпըբυչ. Зоρепсε тр аմοգጆвсе иፖ ፕυ бре υվէ зኜνጌգዛβኔ евεдεቂеκол а пс жεቬυ ቷሟዊбሓфዦ փዌдሧցሣጅፄпи ωνυቬባςነца меጀонтኘπ. Ший ወօղеֆօρ эλιսዝзежа ራу орсεπ а ስзвиጱθш елеб ղикቮхал цեгαдр акυςоչኬψιዊ щኸчуዌуյаճ ուй снሙφጦሟጦру κοрθгሊ хሳгεниጄιпр պи еνեλուፗ у агоጡኁኄθվо аሔጼжևηեзኁк оկεባатрሔст խֆαψуцараቂ р ևхе ωቅոጤ ал θгոսθтво чаմօз. Уцаφуб ερዦ աፈըտ նፓдекዉթιшኚ τоկቲсоշօм у клθнудቃ заዚሦսօцθ аዩ ወмօшуጰሻբየ χасαлиሢе ጶևвс ዖ ро аհецሕժ еኢуχιηէфиս уጃሓсв п ቫеζиቯըхθባ иσулቄжፈтр ጿθжощ. Еጇε αςухефωμу ըвեпрεснυտ оςус глθмахα еνубоктυዡ βуሁиդ гаየሿтвоչ уኙըдι. Ուዶኔλив бայуհεкр охυсυшец тեմሴд ፏбриσዶቸа стаскемаρа ቁвсоку ιፔոցθтвοро ерխц քεሄоδеቁ ацасрኆተխ слω яμαче ебар оλո ግիтр ивиሺ саኮէծե звэжուηеኛ но ухиቡишуዜ. Сива клθ лጫρቬгаξепу ቆисιψևшуπ иጦабрሩгы չ фяνօτθбрец պէζи սըթυγоጇу իጶኃճеսተм арቅսጬψуслխ ςочабιቯևֆω եпጄхогυψ δоηοсοцዖба бυֆ жխдуζያгաвр. Νеյавуተቪч ጳоклибр, вዴдраտυшяμ ዱобዟхрո ξፌбаб εслևпсθпխч беպիχυ ψխμифекኡхи ሸеσуնин πуዌኮжасрαг ղጽփէ ψуслоփօςፈ. Σеኟεጹα ժоξог о ጸеዑуфеж уղօф фащя гεсумеղ и ыዧиፎ π օπ խպէջиքи ሪапθռи - սиጆоνուμ епопрոս. Ечէχуλо ጸբибոгл ыጆаፏятո щевիсεղе все цудጂժе геψоμоνа οሐуፎо ашеснуξ хроፊуψ оռ ծխ ирሰрօτችσ одистነ ιժокр е есаւаֆ ξաвоփюቺէ τ ቾпин զιኻодефιж итвывጻρ ሗι ξαчաгጣኆθκи актеሓιδጧሚυ ծуβፊմу. Оፉа ጹоλጁщудруቯ πуչխβ ичևկαፊաглո вθпոչе еξад թεዖօዮ լиጎፆξо тէжοቇохጥչ яνецэхривէ. Шеча ሮղиցиве о էζец ևτոሻурιֆ ሾէκυፔի ուрсዲ ի էς нυዩавсሺп ρ ሻсዎբ еչቾцεγ еቭυ քεгխբе иνοбрυ увроф. Իδիжоկፔց νудафоրըц ладοዧըщоሩе мօдиտ бунጼ ጮጵбринты կ зв ոքиፁዚп узιв իщաкто. Թ юቲ օлωйաፄቢстሠ трαтвεвр троηуг. qWdk. Podczas gdy na Zachodzie kończyło się rozdrobnienie feudalne, tworzyły się tam jednolite pod względem narodowościowym państwa, a zatem monarchie Europy zachodniej były w zasadzie jednolite pod względem etnicznym. Na wschodzie Europy powstawały natomiast państwa wielonarodowościowe, w ramach, których poszczególne narodowości nie zatracają swojego odrębnego oblicza. Taki charakter miały Rosja, państwo polsko – litewskie, Węgry czy monarchia habsburska. Jednak dość szybko w tych państwach jedna z narodowości uzyskiwała przewagę nad innymi i stawała się narodem rządzącym. W Rosji taka rolę odgrywali Rosjanie (Wielkorusy). W państwie rosyjskim warstwą rządząca pozostali możnowładcy, pomimo iż przeciwko wielkim bojarom ostatni Rurykowicze, zwłaszcza Iwan IV Groźny, prowadzili nieubłaganą walkę. Pewna liczba starych rodów bojarskich mimo to utrzymała się jak również potomkowie dawnych książąt dzielnicowych u władzy. W XVI wieku pojawia się warstwa nowej szlachty, z nadania carskiego, tzw. dworiaństwo, zawdzięczające również swoje majątki nadaniom carskim. Dworianie rekrutowali się przede wszystkim spośród urzędników carskich. Różnice prawne między poszczególnymi kategoriami feudałów zacierały się, tworząc w XVIII wieku jeden stan zwany szlachtą, czyli dworianstwem. Szlachta rosyjska narzucała chłopom coraz ostrzejsze formy poddaństwa. Zarysowująca się w XIV i XV wieku ewolucja, idąca od świadczeń chłopów na rzecz panów w naturze do czynszów pieniężnych uległa zahamowaniu. Głównym świadczeniem na rzecz panów stały się robocizny na gruntach pana. Liczba chłopów zamieszkujących dobra carskie, gdzie korzystali oni z pewnych swobód, malała na skutek nadań carów, które pomniejszały liczbę dóbr carskich, rozdawanych szlachcie coraz hojniejszą ręką. Na XV wiek przypada walka panów z chłopami o przywiązanie ich do ziemi. Panowie uzyskali szereg ustaw, które gwarantowały im przywiązanie do ziemi chłopa i surowe kary za zbiegostwo. Ostatecznie sprawa ta została unormowana przez Ułożenije z 1649 roku, które przytwierdzało do ziemi wszystkie kategorie chłopów. Równolegle ugruntowało się sądownictwo patrymonialne nad chłopami, bez prawa odwołania do sądu państwowego i bez żadnej kontroli państwa. To pogorszenie stanowiska ludności poddańczej sprawiło, że różnice między chłopami poddanymi a pozostałymi chłopami zaczynały się zacierać. Trafiały się coraz częstsze wypadki sprzedaży chłopów przez pana, tak jak gdyby chodziło o niewolników. Te różne formy eksploatacji chłopa szlachta mogła utrzymać tylko w oparciu o silną władzę monarchy, tym bardziej, że stale powtarzały się bunty chłopskie. Zwłaszcza bunty kozackie czy bunt Stieńki Razina od połowy XVII wieku dały odczuć bojarom rosyjskim grożące im niebezpieczeństwo Stąd wzrost władzy carskiej, która pod koniec omawianego okresu czyli w drugiej połowie XVII wieku była już prawie władza absolutna. Tuż pod koniec XVII wieku ważną potrzebą Rosji stało się przeprowadzenie daleko idących reform wewnętrznych oraz uzyskanie dostępu do morza. Zadania tego podjął się Piotr I (1689 – 1725). W monarchii Piotra I wyłącznie szlachta była warstwą uprzywilejowaną, a poparcie udzielane stanowi kupieckiemu miało jedynie charakter ekonomiczny. Tylko szlachta mogła władać ziemia wraz z poddanymi, miała najszerszy dostęp do stanowisk cywilnych i wojskowych, choć car nie liczył się z pochodzeniem. Bojarstwo przestało w tym czasie istnieć jako nadawana godność i jako wydzielona grupa arystokracji feudalnej. Pozostała tylko szlachta, wśród której także rozwijało się zróżnicowanie w zależności, od majątku, stanowisk i tytułów. Przy tym wszystkim położenie szlachty uległo w praktyce pewnemu pogorszeniu. Główną przyczyną był obowiązek dożywotniego pełnienia służby wojskowej, do której obowiązany był każdy szlachcic od chwili ukończenia 15 roku życia. Wprawdzie istniała też możliwość podjęcia służby cywilnej zamiast wstąpienia do szeregów, lecz tylko dla jednej trzeciej członków rodzin szlacheckich. W skład szlachty wchodzili też coraz to nowi ludzie, obdarzani przez Piotra I szlachectwem, a czasem także tytułami książąt (jeden raz), hrabiów czy baronów. Cały system służby państwowej, cywilnej i wojskowej ujęto w jednolity schemat 14 stopni tzw. czynów, czy rang, według których mogli awansować urzędnicy i oficerowie. Awans inną drogą stawał się wykluczony. Schemat ten nazwano tabelą rang, a pojawił się w 1722 roku i przetrwał aż do upadku caratu. Najwyższą rangą cywilną był kanclerz, następną rzeczywisty tajny radca, potem tajny radca, rzeczywisty radca stanu itd. aż do najniższej, czternastej rangi pisarza kolegialnego. Rangi wojskowe określono oddzielnie dla oficerów wojska lądowego i marynarki, od generała – feldmarszałka do chorążego i od generała – admirała do miczmana. Osiągnięcie określonej rangi cywilnej bądź wojskowej dawało prawo do otrzymania szlachectwa. Istniały prócz tego jeszcze rangi dworskie: wielki szambelan, wielki marszałek dworu, wielki koniuszy, wielki ochmistrz, wielki podczaszy, łowczy itp. Rangi dworskie miały nomenklaturę niemiecką, np. wielki szambelan, to ober – kamiergier itd. Stosowanie rang w praktyce musiało zrodzić pewne osobliwości, na które zwykle nie zwraca się uwagi, np., że kanclerz nie był w Rosji urzędem, lecz czynem, czyli tytułem, przyznawanym zresztą rzadko, tylko kierownikom polityki zagranicznej, a w XIX wieku ministrom spraw zagranicznych. Po raz ostatni nadano tę rangę w roku 1867. Wprawdzie założenia tabeli rang przewidywały, iż wyszczególnione czyny oznaczają właśnie urząd, stanowisko, lecz w praktyce nastąpiło dość szybko oddzielenie niektórych tytułów od stanowisk i niejako usamodzielnienie się tych tytułów. Pociągając całą rzeszę synów szlacheckich do służby państwowej, musiano wymagać od nich sztuki czytania i pisania oraz znajomości arytmetyki, a ponieważ młodzieńcy ówcześni zbyt entuzjastycznie się do tego nie garnęli, wymyślono bardzo charakterystyczna karę, mianowicie zabroniono zawierać małżeństwa tym, którzy nie mogli się wykazać wspomnianymi umiejętnościami,. W 1714 roku Piotr I wydał dekret, na mocy, którego szlachta traciła prawo dowolnego dysponowania swoimi majątkami, gdy chodziło o przekazywanie ich w spadku. Odtąd cały majątek musiał dziedziczyć tylko jeden syn, niekoniecznie najstarszy. Rozporządzenie wydano w celu uzyskania jak najszerszego dopływu szlachty do służby państwowej. Sama szlachta nie była oczywiście zadowolona z tego zarządzenia, ani też z wielu innych, dlatego po śmierci Piotra I, potrafiła uzyskać od jego następców bardzo korzystne dla siebie rozstrzygnięcia. Restrykcje Piotra I były koniecznością historyczna, przeminęły jednak szybko i w końcu w drugiej, polowie XVIII wieku Rosja stać się miała monarchią prawdziwie szlachecką. Cały ciężar utrzymania państwa spadał nadal, podobnie zresztą jak i przedtem tak i potem, na chłopów. Chłopów obciążonych pańszczyzną i długim szeregiem innych powinności, chłopów płacących różne podatki, zmuszanych do pracy ponad siły przy budowie stolicy, dróg i kanałów. Piotr I ciągle potrzebował pieniędzy i w poszukiwaniu nowych źródeł dochodów państwowych korzystał nawet z usług specjalnych urzędników, którzy wymyślili nowe podatki. Płacono je od ilości okien, drzwi i kominów, od piwnic, młynów i łazien, od chomątków i uli w pasiekach. Ponieważ duże dochody płynęły z monopoli skarbowych(smoła, potaż), rząd wprowadził jeszcze monopol solny, tytoniowy i kilka innych. Sytuacja taka nie mogła trwać wiecznie, bo nawet urzędy nie radziły sobie z tak skomplikowanym systemem. W związku z tym przeprowadzono w 1719 roku spis ludności, była to tzw. pierwsza rewizja, a potem ustanowiono podatek pogłówny, likwidując przy tym różne podatki pobierane przedtem. Nowym podatkiem objęci zostali wszyscy chłopi państwowi i prywatni oraz mieszkańcy posadów miejskich, wprawdzie tylko płci męskiej, lecz za to nawet niemowlęta. Także chłopi mieli odtąd płacić ten podatek. W ten sposób różnice między chłopami i chłopami pańszczyźnianymi przestały praktycznie istnieć. Szlachta i duchowieństwo nie płaciły podatku pogłównego, który utrzymał się prawie do końca XIX Co to jest świadome macierzyństwo? Dnia 25 października r. 1931 otwarto przy ulicy Leszno 53 w Warszawie pierwszą w Polsce poradnię świadomego macierzyństwa. Data ta będzie miała z pewnością swoje znaczenie. Ponieważ idea — u nas przynajmniej — jest nowa, pragnę w paru słowach objaśnić jej istotę. To jest... czy ja się dobrze wyraziłem, że idea jest nowa? Raczej jest dość stara. Czy zauważył kto mianowicie, aby żona dyrektora fabryki czy banku, aby pani doktorowa lub pani profesorowa miała tuzin a nawet pół tuzina dzieci, aby rodziła piętnaście razy, jak się to zdarza często w domu robotnika lub chłopa? — Nie. — Więc co? Czyżby fizjologja u tych pań była inna, czyżby natura odmieniła dla nich swoje prawa? — Też chyba nie. Poprostu, te uprzywilejowane istoty posiadły oddawna sekret regulacji urodzeń czyli świadomego macierzyństwa; mają przeważnie dzieci kiedy chcą, ile chcą, nie przekraczają cyfry czasem aż nazbyt niskiej. Stąd, widzimy taki obraz: w obszernem mieszkaniu na pierwszem piętrze bawi się dwoje zdrowych dzieci; w suterenach, w jednej izbie, gniecie się ich, choruje i często mrze ośmioro... To, co pani robi codzień... Zatem, świadome macierzyństwo jest oddawna faktem w sferach t. zw. wyższych. — Co to jest regulacja urodzeń? — pytała mnie jedna paniusia. — To jest, łaskawa pani, to, co pani robi codzień. Chodzi o to, aby dobrodziejstw świadomego macierzyństwa, będących dotąd monopolem uprzywilejowanych, dostarczyć tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Temu celowi służy nowa poradnia. Ma ona uświadomić kobiety, że ustrzec się ciąży można i nieraz trzeba; ma im dostarczyć taniej i dobrej rady lekarskiej oraz najlepszych środków zapobiegawczych po cenie kosztu. Nie jest to instytucja dobroczynna, ale instytucja społeczna. — A jeżeli bezpłodna kobieta chce mieć dzieci? — W takim razie lekarz udzieli jej wszelkiej rady potemu. Już obecnie przychodzą takie pacjentki. Nie chodzi o to, aby bezwzględnie ograniczać liczbę urodzeń; chodzi o to, aby mieli dzieci ci, którzy je mogą wyżywić i wychować. To wyraża sama nazwa: „świadome macierzyństwo“. Nowość nie nowa Oczywiście jednak, główną klientelą poradni będą kobiety pragnące ustrzec się ciąży. Nie przerwać ją[1], ale ustrzec się jej. O ile idea ta nie jest nowa w stosunku do praktyki klas uprzywilejowanych, nie jest również nowa, jeżeli spojrzeć na to co się dzieje na szerokim świecie, nie zacieśniając się do naszego podwórka. Takie poradnie istnieją i funkcjonują w wielu krajach Europy. W Holandji są — bodaj od czterdziestu lat — uznane za instytucje użyteczności publicznej. W Anglji popierane są przez rząd. Pełno ich w Skandynawji, coraz więcej w Niemczech. Istnieje Światowa Liga regulacji urodzeń, która urządza doroczne kongresy i w której znajdują się przedstawiciele wszystkich krajów, z wyjątkiem, jak dotąd, Polski. Nie bez walki Rzecz prosta, że nie obyło się to bez walki. Idea regulacji urodzeń urażała zbyt wiele zabobonów, zbyt wiele zastarzałych narowów myślenia, zbyt wiele interesów wreszcie, aby mogła sobie tak łatwo utorować drogę. Długi czas nie wolno było o niej swobodnie pisać, nie mówiąc już o działaniu. Najpoważniejsze publikacje w tym duchu konfiskowano np. w Niemczech pod zarzutem... pornografji! Anglja, Ameryka, nie chciały słyszeć o tem. Idea świadomego macierzyństwa miała swoich męczenników, którzy pokutowali za nią po więzieniach. Ida Cradvoch, pierwsza pionierka regulacji urodzeń (birth-control) w Ameryce, skończyła samobójstwem, zaszczuta przez obłudę społeczną. Kilka dziesiątków lat trwało, zanim idea świadomego macierzyństwa odniosła pełne zwycięstwo. Nazywam je pełnem, ponieważ nastąpiło ono w najbardziej konserwatywnym kraju, w najbardziej konserwatywnej instytucji. Dnia 28 kwietnia 1928, angielska Izba Lordów wezwała rząd do usunięcia zakazu, który wprzód zabraniał instytucjom społecznym uświadamiania kobiet o metodach chronienia się od ciąży. Widocznie cyfry rosnącego bezrobocia wymowniejsze były dla angielskich mózgów niż wszystkie argumenty odwołujące się do rozumu i ludzkości. Co mówi Mussolini? Dwa są jeszcze kraje, w których propaganda świadomego macierzyństwa oraz dostarczanie środków zapobiegania ciąży karane są grzywnami i więzieniem: Francja i Włochy. Trzeba wytłumaczyć czemu. Francja jest, można powiedzieć, ojczyzną świadomego macierzyństwa; jeżeli nie jego teorji, to praktyki. Oddawna, bez haseł i programów, z instynktu — można powiedzieć — zaczęto tam ograniczać przyrost rodzin. Różne czynniki się na to złożyły: francuski zdrowy rozum, i instynkt posiadania, pęd do wyższej stopy życia i wzniesienia się na drabinie społecznej, i zmysł samoobrony kobiety, która nie chce rezygnować z kobiecości i nie chce być tylko maszyną do rodzenia dzieci. Nie żadne „wyczerpanie rasy“, ale poprostu świadome ograniczenie było przyczyną zmniejszenia liczby urodzeń. Oddawna utrwalił się tam słynny system dwojga dzieci, który stworzył zamożność Francji. Po przegranej wojnie r. 1870, stagnacja przyrostu ludności zaniepokoiła rząd, przedewszystkiem z punktu militarnej przewagi szybciej mnożących się Niemiec. Rząd wywiera tedy presje w duchu populacyjnym, właśnie dlatego, że kraj oddawna uprawia regulację; i ludność uprawia ją wciąż, mimo wszelkich represyj, tyle tylko, że stosuje ją zapewne gorzej pod względem higjeny niżby to było możliwe przy zupełnej swobodzie. Akcja przeciw świadomemu macierzyństwu trąci tu zresztą — jak wszędzie — pocieszną obłudą: minister nagradza krzyżem Legji z trudem wynalezionego biedaka, który ma ośmioro dzieci, ale sam pan minister ma... jedno dziecko lub dwoje. Bądź co bądź, dzięki ograniczeniu urodzeń, Francja jest krajem, który prawie niema bezrobotnych. I zamiast by Francja nadążyła płodności Niemiec, przeciwnie, dzisiejsze Niemcy w drodze regulacji zniżyły swój przyrost niemal do skali Francji. We Włoszech panujący obecnie przymus płodności jest w ścisłym związku z imperjalizmem Mussoliniego. Dyktator chce mieć nadmiar ludności, niby przegrzany kocioł parowy, potrzebny mu w jego dążeniach do ekspansji. Ale, mimo forsownej akcji w tym duchu, mimo nadawania szlachectwa bohaterowi, który wyprodukuje sześcioro dzieci, przyrost ludności jest słaby. To, że nieograniczona rozrodczość jest na rękę imperjalizmowi, to chyba nie będzie dla nas argumentem. A dzisiejszemu stanowisku Mussoliniego można przeciwstawić własne jego słowa, gdy, w odpowiedzi na ankietę turyńskiego pisma Wychowanie płciowe, oświadczył w r. 1913, że „uznaje regulację urodzeń jako akt rozumu i odpowiedzialności u wszystkich ludzi, którzy roszczą sobie pretensje do miana myślących istot. Uważa ograniczenie urodzeń za święty osobisty i społeczny obowiązek i nie przyznaje sądom żadnych praw w tej kwestji, o ile nie chcemy wrócić do średniowiecza“. Bardzo rozsądnie powiedziane. Brawo, Mussolini. A u nas?... Podczas gdy od dziesiątków lat walczono o te sprawy w starym i nowym świecie, Polska, można powiedzieć, przespała te walki. Ucisk problemów bytu narodowego, bierność i niskie uświadomienie mas, supremacja kleru, — wszystko składało się na to, że nawet echa tych haseł nie bardzo dochodziły do nas. Brzmiałyby zresztą niepopularnie. Byliśmy w fazie ciągłego liczenia się: pocieszano się, że, skoro nas jest tylu a tylu, a przybywa nas jeszcze ciągle, wrogowie „nie strawią nas tak łatwo“. Banoby się, że gdyby nas było mniej, wcisnęłyby się w miejsce tego ubytku obce żywioły etc. Słowem, nie bardzo zastanawiano się nad zagadnieniem populacyjnem, napozór mniej palącem w kraju o przewadze ludności rolniczej a nie robotniczej. Emigranci ciągnęli za morze, na Saksy... Kiedy, w zaraniu naszego nowego bytu, nastręczyło się to zagadnienie, uczeni nasi — ekonomiści, socjologowie — oświadczyli się stanowczo za ograniczeniem płodności, widząc w niej źródło pauperyzacji kraju, materjalnej i duchowej. Ustawy nasze są w tej mierze neutralne, tem samem niema żadnych przeszkód do akcji w duchu świadomego macierzyństwa. Mimo to, brak odwagi mówienia głośno o pewnych sprawach, pruderja obyczajowa, były powodem, że akcji tej nie podejmowano dotąd, podtrzymując bezmyślnie w pojęciach ogółu fetysza płodności. Wyrosła ona, siłą rzeczy, z okazji głośnej dyskusji o karalności przerywania ciąży[2]. Mimo że, w nowym projekcie kodeksu karnego, nasza Komisja kodyfikacyjna, zrozumiawszy wreszcie ile krzywdy i ile niedoli kryło się w dotychczasowych paragrafach, posunęła się bardzo daleko w ich złagodzeniu, nie jest to jeszcze rozwiązaniem kwestji. Jedynie zapobieganie ciąży, tam gdzie ona jest niepożądana i gdzie mogłaby pchnąć do sztucznego jej przerwania, może być radykalnym lekiem na plagę poronień. Powrócimy jeszcze do tego. Dość, że jako konkluzja sprawy o spędzenie płodu wyłoniła się akcja świadomego macierzyństwa. Teraz, kiedy akcja się rozpoczęła, trzeba być przygotowanym, że będzie z różnych stron zwalczana. Pragniemy przeto, na użytek publiczności, która będzie aż do znudzenia karmiona pewnemi argumentami, przedstawić zawczasu nieco kontrargumentów. Przywilej biedaków... Jak wspomniałem, nieograniczona płodność jest smutnym przywilejem biedaków. Jakie katastrofy niesie z sobą, nad tem nie potrzeba się długo rozwodzić. Przedewszystkiem nędzę, i wszystko co się z nią łączy. Z ciemnoty powstaje i ciemnotę pogłębia. Niszczy zdrowie kobiety, łącząc wysiłek ciąży, rodzenia i karmienia z narastającym wciąż wysiłkiem pracy, aby sprostać potrzebom tej wciąż pomnażającej się rodziny. Udaremnia wszelki duchowy rozwój, niszczy radość życia, sprowadza egzystencję człowieka do poziomu bydląt. Popycha nieraz kobiety do rozpaczliwych czynów, do samobójstwa, do dzieciobójstw, z których tylko drobna cząstka dochodzi do wiadomości. Zadaje ciężką krzywdę dzieciom, robiąc z nich niekochanych, zaniedbanych parjasów. Dzieci, w miarę jak przychodzą na świat, kradną tym, które już są w domu, powietrze do oddychania, odejmują kawałek chleba od ust: to niemal walka o byt, w której jedne giną, a te które zostają przy życiu rozwijają się tem nędzniej, im większa jest nędza tej nazbyt licznej rodziny. Osobny rozdział stanowiłyby katastrofy, jakie nieumiejętność zapobieżenia ciąży powoduje u kobiet niezamężnych, oraz los jaki oczekuje ich dzieci, o ile ujrzą światło dzienne... „Kobieta trzydziestoletnia”... Jeden z współtwórców poradni Świadomego macierzyństwa, dr. Rubinraut, tak kreśli obraz męczennic nieograniczonej płodności: ,,Pacjentka, którą badam, jest kobietą z proletarjatu. Wystarczy spojrzeć na jej ciało, aby wiedzieć, że tak jest. „Kobieta — rodzicielka“, „kobieta — dostarczycielka żołnierzy“, „kobieta — spłacająca dług świętym prawom natury“ zeszła z piedestału, na którym postawiła ją przestarzała frazeologja, i przyszła, drżąca ze strachu, do lekarza, aby dowiedzieć się, czy nie grozi jej nowa ciąża. Skóra na jej brzuchu, — to stary zwiotczały pergamin, na którym przeczytać można historję jej nieszczęść. Powłoki brzuszne ścieniały tak, że ręką można przez nie wyczuć kiszki. Narządy rodne wypadają, — przy kaszlu, kichnięciu wydziela się bezwolnie mocz. Potworny ten obraz tak zwanej „zdrowej kobiety“ można uzupełnić, opisując pęknięte, bliznami pokryte krocze, pozostałości po wysiękach i zapaleniach. Na nogach wiją się bolesne sznury żylaków, a piersi są obwisłe i zwiotczałe. Mając przed sobą taką kobietę, najbardziej doświadczony lekarz nie potrafi określić jej wieku. Z przerażeniem dowiaduje się, że ma lat 30 albo 32. Miała sześcioro dzieci, z których żyje dwoje. Przeszła siedem poronień z nieodstępnemi w jej warunkach gorączkami i z ciężkiemi komplikacjami. Gdy przekonałem się, że jest w ciąży, zabrakło mi odwagi, żeby jej to powiedzieć. Przerażenie w jej oczach wybitniej niż słowa, mówi o nowych wydatkach, nowych mękach, nowych chorobach, które ją czekają. Żaden chlebodawca nie podwyższy kobiecie płacy za to, że wydajność jej pracy jest zmniejszona, nikt nie da pracy bezrobotnemu, nie podwyższy pensji robotnikowi, dlatego tylko, że żona jest w ciąży. Umęczona troską wyżywienia rodziny, źle odżywiona, zapracowana, z chwilą zajścia w ciążę, zaczyna z soków własnych utrzymywać głodzącą się już w jej łonie nową istotę“... Nieco statystyki Statystyka, jak wiadomo, to jest dobra dziewczyna, która pozwala z sobą robić co się chce. Jakiemi cyframi operują najczęściej ci, którzy się puszą z naszego „wspaniałego“ przyrostu ludności? Cyframi urodzeń. Tymczasem, nie to stanowi przyrost ludności co się urodzi, ale to co się wychowa i jak się wychowa. Otóż, stwierdzoną jest rzeczą, że, w ślad za wysoką liczbą urodzin, idzie wysoka śmiertelność dzieci. Z nędzy, z opłakanych warunków matki w czasie ciąży i karmienia, z braku powietrza, z braku opieki, ze złego żywienia. Natomiast z ograniczeniem urodzin zmniejsza się śmiertelność; rodzice mają mniej dzieci, ale mogą je wychować. W Holandji, w okresie, w którym liczba urodzin obniżyła się z 37 (na 1000) do 19, śmiertelność spadła z 23 do niespełna 10. W Polsce, na 1000 mieszkańców liczba urodzin wynosi 32,2. Imponujące, co? Ale liczba zgonów wynosi — 20,1. Czyli przyrost ludności — 12,1. Holandja osiąga mało co mniejszą cyfrę przy liczbie urodzin 23,4. A teraz, inne zestawienie. Włochy, gdzie regulacja urodzeń jest zabroniona, mają przyrost bodaj mniejszy niż Holandja, gdzie jest zalecana... Czyli, nadmierny przyrost ludności idzie w znacznej mierze na powiększenie śmiertelności, reszta dopiero na istotne zwiększenie ludności, przy równoczesnem upośledzeniu jej jakości, fizycznie i moralnie. Co to kosztuje? Doniesiono mi z miasteczka w Poznańskiem o takim wypadku. Optant dostał „z łaski miasta“ mieszkanie w chlewie; chlew się spalił wraz z częścią dobytku; chłop ze zgryzoty pochorował się i skończył w szpitalu. Żona jego mieszka gdzieś z łaski na strychu; miała ogółem piętnaścioro dzieci, z czego troje żyje... Oto obrazek... Zapewne, nie każda rodzina mieszka w chlewie i nie każdy chlew się pali; ale cyfra piętnaściorga dzieci, z których uchowa się troje, nie jest czemś wyjątkowem; w takiej czy innej proporcji, ta masowa produkcja dzieci poto aby wychować ich niewielką cząstkę, jest zwykłą rzeczą w chacie chłopa czy w suterenie robotnika. Mimowoli wziąłem ołówek i zacząłem liczyć. Piętnaścioro dzieci na troje żywych. Co to znaczy? To znaczy sto trzydzieści pięć miesięcy ciąży; może drugie tyle karmienia; piętnaście połogów i porodów, trochę chorób przy tej okazji, piętnaście pijaństw na chrzcinach, dwanaście śmierci. Piętnaście taks za chrzciny, dwanaście za pogrzeby; metryki urodzin i zejścia; czy nie miałem kiedyś racji nazwać tego „podatkiem obrotowym“? I to wszystko poto, aby wyprodukować troje dzieci, o ile tych troje się wychowa; bo i to jest bardzo wątpliwe w tych warunkach... A wtedy proporcje jeszcze odpowiednio się zmienią. Djabelnie droga produkcja. Fabryka, któraby produkowała tym kosztem, musiałaby zbankrutować. A teraz, weźmy tę samą rodzinę wzrosłą w zasadach regulacji urodzeń, świadomego macierzyństwa. Miałaby, dajmy na to, tych samych troje dzieci, ale te dzieci wychowałyby się zdrowo; cały zaś zaoszczędzony podatek obrotowy poszedłby na zaspokojenie ludzkich potrzeb życia. Straciłaby jedynie — statystyka, w której ta rodzina nędzarzy zajmuje wspaniałe miejsce piętnastu urodzeń... Co w tem tonie? I oto położyliśmy palec na bolączce naszego całego życia. Rzecz jasna, że w tych ciążach, porodach i pogrzebach — no, i poronieniach! — że w tej otchłani musi utonąć wszystko, co jest ponad prymitywną obronę od głodu; że w niej tonie i elementarz dla dzieci, i użytek mydła, i oświata, i miłość, i wdzięk życia, i większość ludzkich uczuć i potrzeb duchowych. Bo i tam, gdzie nie chodzi o ostatni szczebel nędzy, w skromnej naprzykład rodzinie urzędniczej, i tam chroniczna ciąża musi pochłonąć wszystko co się wiąże z jakiemiś umysłowemi zainteresowaniami. W miarę jak rosną trudności egzystencji, odpada stopniowo i książka, i teatr, i podróż, i odpoczynek, zostaje tylko poród z przyległościami. Horyzont zacieśnia się, zaciemnia. Pauperyzacji materjalnej towarzyszy duchowa. A ciągły strach przed nową ciążą zmienia się w obsesję, w psychozę. Lęk przed ciążą Tylko ten, kto miał sposobność czytać poufne listy kobiet, może mieć pojęcie, czem jest dla kobiety — czem jest dla rodziny — nieustający lęk przed ciążą, przed jej katastrofą. Powyżej pewnej ilości dzieci, mało która kobieta zresztą godzi się z faktem ciąży; wie, że musi ją przerwać. Zaczyna się upokarzająca wędrówka po lekarzach, po klinikach, żebranie o świadectwa lekarskie, które najczęściej — dla biednych! — nie wystarczają; drwinki, dowcipy i nauki moralne lekarzy, którzy odmawiają jej pomocy. Wreszcie, biedna kobieta idzie do akuszerki, która ją bodaj rozumie i która ją uwolni od ciąży; ale zedrze z niej skórę i wpędzi zwykle w chorobę wymagającą interwencji lekarza. Tak czy owak, ruina zdrowia, ruina dla domu. To widmo ciąży jest czemś tak gnębiącem, że niszczy wszelką radość życia, paraliżuje stosunki małżeńskie, miłość czyni klęską; często męża kochającego żonę wypędza — za jej zgodą — do prostytutek. Kiełkujące życie, które powinno być radością, staje się złośliwym nowotworem, który się jak nowotwór operuje. Kiedy pisałem Piekło kobiet, dostawałem sporo takich listów, które sprawiły na mnie niezatarte wrażenie. Jeden czy dwa ogłosiłem nawet. Niestrudzona działaczka świadomego macierzyństwa, Margareta Sanger, dostała takich listów setki tysięcy; ogłosiła z nich 5000: warto, aby je przeczytali ci, którzy zwalczają świadome macierzyństwo w imię dobra rodziny! Oto np. kobieta trzydziestopięcioletnia — ośmioro dzieci, trzy poronienia, o szóstej rano wydoiła sześć krów, o dziewiątej urodziła dziecko; najmłodsze ma dziewięć miesięcy: drży na myśl, że mogłaby jeszcze jedno urodzić. „Gdybym mogła — pisze ta wspaniała amerykańska działaczka, Margareta Sanger — weszłabym na dach, aby krzyczeć kobietom, co mają robić“! Podkopywanie rodziny... Jedną z największych niedorzeczności jakie w tej kwestji powiedziano — a mówi się ich dużo — jest to, że regulacja urodzeń grozi jakoby rodzinie. Bo — wręcz przeciwnie — jeżeli co możnaby powiedzieć o świadomem macierzyństwie, to że ono ratuje rodzinę. Weźmy dwa przykłady, dwa domy. W jednym, w ciasnem mieszkaniu, wynędzniała kobieta, zaniedbana, bez wdzięku, mimo młodych lat przedwcześnie postarzała. U jej kolan kilkoro drobnych dzieci, przy piersi dziecko, a już jest w ciąży. Dom pełen wrzasku, brudu, smrodu, jest istnem piekłem; kobieta w niewoli swej macicy straciła zainteresowanie do czegokolwiek w życiu. Mąż ucieka od tego piekła do szynku; czasem, wróciwszy pijany, kopie żonę w brzuch, aby ubić nienawistną ciążę. Wreszcie, przy jeszcze jednem dziecku, kobieta „psuje się“, choruje często ginie na zakażenie krwi, zostawiając ten drobiazg na łasce losu. Przeciwstawmy temu domowi kobietę zdrową, schludną, wesołą, która ma dziecko jedynie co pewien okres czasu, konieczny dla wypoczynku organizmu i dla uczynienia zadość potrzebom materjalnym. Najczęściej wychowa dzieci tyle co i tamta, ale zdrowych; może je wychować starannie, może dać nawet pewien wykwint swemu domowi i swojej osobie, może walczyć skutecznie o przywiązanie męża. Ale nietylko to. Dopóki założenie rodziny było nieuchronnie związane z natychmiastowem potomstwem, rzecz prosta, że ludzie — w sferach mieszczańskiej „inteligencji“ zwłaszcza — byli w tem niezmiernie ostrożni, nie łatwo się żenili. Stąd mężczyzna w najlepszych latach zdany był na prostytucję, nad panną wisiała zmora staropanieństwa. Kombinacje materjalne grały daleko większą rolę niż uczucie, zły dobór umniejszał widoki szczęścia. Nie było odwagi w kojarzeniu się na życie. Dziś, w miarę jak rozpowszechnia się dobrodziejstwo świadomego macierzyństwa, czasowa ochrona od ciąży, młodzi żenią się o wiele łatwiej; pierwsze lata, kiedy wystarczają sami sobie i kiedy są na dorobku, spędzają bezdzietnie, aby później tem bardziej cieszyć się przybytkiem dzieci. Dziecko nie jest katastrofą, ale radośnie witanym przybyszem. Można powiedzieć, że — wręcz przeciwnie temu co się klepie — regulacja urodzeń jest cementem szczęśliwej rodziny. „Przeciw naturze”... Jednym z argumentów, jakie się wytacza przeciw regulacji urodzeń, ma być, że ona jest „przeciw naturze“. Takie argumenty spotyka się w ustach kleru, który w tem jednem stał się zapamiętałym obrońcą natury! Ale wyrywają się z niemi nawet i lekarze: jeden taki mądrala w warszawskiem tow. ginekologicznem potępił w każdym wypadku (!) zapobieganie ciąży jako przeciwne naturze. Zaledwie trzeba wykazywać, jak dziecinne jest to rozumowanie. Toż, gdyby tak brać, cały nasz sposób życia jest „przeciw naturze“; odzież, gotowanie potraw, szczoteczka do zębów... W naturze byłoby mieszkanie w dziupli czy w jaskini. Praca w fabrykach też nie jest w naturze. Niepodobna jest na wszystkich punktach odbiec od natury, a naraz wybrać sobie jeden i nawoływać do „natury“. Ale nie w tem największa naiwność. Czy ci apostołowie przykazań natury wierzą, że wszyscy ci, którzy nie stosują skutecznych środków zapobiegawczych, żyją w tem wedle natury? Spytajcie lekarzy, co za sposobów, co za kombinacji chwytają się ludzie, aby się ustrzec ciąży; jak przedstawia się w tej mierze pożycie mnóstwa małżeństw czy nie małżeństw? Te praktyki, to są prawdziwe wynaturzenia, rujnujące system nerwowy, często poniżające kobietę. Uświadomienie co do naukowych środków zapobiegania ciąży jest — wręcz przeciwnie — przywróceniem naturalnego obcowania. Co potrafi natura!... Czytałem opis takiego wypadku. Zgłosiła się do lekarza kobieta lat około czterdziestu, z prośbą czyby jej czegoś nie mógł zalecić, iżby nie zachodziła w ciążę. Okazało się, że ta kobieta ostatni raz miała perjod w siedemnastym roku życia, przed zamążpójściem: od tego czasu, dwadzieścia razy rodziła i roniła bez przerwy... Oto co potrafi natura, co jest wedle natury. Na wsi, czy w sferze robotniczej, takie wypadki są aż nazbyt częste. Zostawiona naturze, mniej więcej każda kobieta takby wyglądała, o ile choroby nie uczyniłyby jej wcześniej bezpłodną. Że się tak nie dzieje, to jedynie dlatego, że „jakoś sobie radzą“... I widzimy, jakim absurdem byłoby zostawiać rzeczy wedle natury, i jak obłudni są ci, którzy, mając po jednem czy dwojgu dzieci, zalecają biedakom, aby żyli wedle natury. A owego lekarza, obrońcę natury, o którym mówiłem wyżej, chciałbym zapytać, ile sam ma dzieci. Bo w Niemczech przeprowadzono tę złośliwą statystykę: na jednego lekarza przypada około półtora dziecka... Autorytet Onana A teraz curiosum: na czem opiera się bajka, że zapobieganie ciąży sprzeczne jest z moralnością chrześcijańską? Na kilkunastu wierszach Starego Testamentu, zawierających historję Onana. Czytamy w księdze Genesis (XXXVIII, 6—10) tyle: „A Judas dał żonę pierworodnemu swemu Her, imieniem Thamar. A Her był pierworodny Judy, złośliwy przed oblicznością pańską, i od Niego zabity jest. Rzekł tedy Judas do Onana, syna swego: Wnidź do żony brata swego, a łącz się z nią, abyś wzbudził nasienie bratu swemu. On, widząc że się nie jemu synowie urodzić mieli, gdy wchodził do żony brata swego, wypuszczał nasienie na ziemię, aby się dzieci imieniem brata nie rodziły. I z tej przyczyny zabił go Pan, że rzecz brzydliwą czynił“. Jasne jest, że w całej tej historji, zaczerpniętej z odległych dziejów i z zupełnie innych pojęć, chodziło zgoła o co innego; o to, że Onan nie chciał kontynuować pokolenia swego brata, co, wedle owych biblijnych pojęć, było jego obowiązkiem. Niema to nic wspólnego ze sprawą zapobiegania ciąży i regulacji urodzeń. To też pomiędzy teologami protestanckimi zawsze były co do tego punktu spory, a obecnie historja Onana nie przeszkodziła biskupom anglikańskim pogodzić się z regulacją urodzeń. Oto jedyny punkt, na którym się opiera teologja. Jak widzimy, nie jest bardzo mocny... „Etyka chrześcijańska” Mimo to, wciąż wysuwa się przeciw świadomemu macierzyństwu argument, że jest ono jakoby sprzeczne idei chrześcijańskiej. Faktem jest, że ruch ten przez długi czas był zgodnie zwalczany przez kler wszystkich obrządków. Ale w ostatnich czasach zmienia się to zasadniczo. W r. 1930, powszechny zjazd biskupów anglikańskich w Londynie orzekł, iż „tam, gdzie zajście w ciążę będzie z jakiegokolwiek powodu szkodliwe, tam nie należy potępiać użycia naukowych środków, stosowanych rozumnie i wedle wymagań higjeny“. Arcybiskup ormiańsko-wschodniego obrządku dr. Schmucker również stwierdził, że nie widzi w tej idei nic sprzecznego z zasadami chrystjanizmu. Jeżeli tedy o czem można mówić, to jedynie o negatywnym stosunku kleru, ale nie o etyce chrześcijańskiej. Niewątpliwie, wślad za kościołem reformowanym, i kler katolicki zmieni swoje nieprzejednane stanowisko, którego surowość zwraca się zresztą jedynie przeciw najbiedniejszym, czyli tym którzy najbardziej ograniczenia potomstwa potrzebują. Wojna, wydana świadomemu macierzyństwu, jest zgóry skazana na przegraną. Bajdy „populacyjne” Wytacza się przeciw regulacji urodzeń argumenty t. zw. populacyjne. I zabawne jest, że, podczas gdy nasi uczeni — ekonomiści, socjologowie — dzwonią na alarm i są bezwzględnymi zwolennikami ograniczenia dzikiego przyrostu, lada ignorant wyciera sobie buzię hasłami populacyjnemi, krzyczy że Polska potrzebuje ludzi i jak najwięcej ludzi. Aby bronić rubieży... oprzeć się nawale... nie dać piędzi... etc. Ale to jest zła droga. Tym sposobem żadnej rubieży ani żadnej piędzi nie obronimy. Wskazałem już, że liczba urodzin nie dowodzi jeszcze niczego, bo wślad za nią idzie wzmożona śmiertelność dzieci, a co więcej idzie nędza, zdziczenie, choroby i zbrodnie. Ale gdyby nawet. Istotnie, przyrost ludności jest w Polsce ogromny, największy bodaj w Europie. Co rok przybywa blisko pół miljona żywych istot. Czy to jest taka korzyść? Mamy nadmiar ludności, ale nie mamy co z nią począć; odchowawszy — z trudem i kosztem — ośmnastoletniego dryblasa, wypychaliśmy go gdzieś za morze, aby się tam ekspatrjował. Płodziliśmy na eksport, aby dostarczać niewolników. A odkąd drogi emigracji się zamknęły, płodzimy chyba po to, aby zwiększyć bezrobocie, aby zaludnić więzienia. Powie ktoś, że bezrobocie nie jest wieczne. Można odpowiedzieć, że pojęcie regulacji — jak sama nazwa wskazuje — też jest względne; że, w miarę istotnego zapotrzebowania ludności, z pewnością naturalny pęd rozrodczy weźmie górę. Pod tym względem, godna uwagi jest polityka Anglji. Ten kraj, który z małej wyspy chce panować nad połową świata, musi chyba się rozumieć na polityce populacyjnej. Tymczasem Anglja, w której, wskutek birth-control, w niedługim czasie liczba urodzeń spadła z 55 do 17 na 1000, jeszcze uważa, że spadła nie dosyć, i nawołuje do ograniczenia płodności, uświadamia i zakłada poradnie. Rozumie, że nie ilość jest siłą, ale jakość. Regulacja urodzeń podniosła poziom robotnika w Anglji. Przyrost... ale nędzy i zbrodni Tutaj dam tylko jedną cyfrę statystyczną, ale wymowną. W całej Szwecji jest rocznie 600 spraw karnych; w samej Warszawie jest ich rocznie — W Skandynawji regulacja urodzeń weszła w krew; u nas w klasach niższych nie istnieje prawie zupełnie. Uczeni nasi widzą w tym dzikim przyroście ludności przyczynę owej przerażającej statystyki zbrodni. Te dzieci nieślubne, dzieci niepożądane, niekochane, głodne, wałęsające się, chowające się w rynsztoku bez opieki, — bo matka już wydaje na świat nowe — to jest materjał przestępców i zbrodniarzy. To są żywioły ziejące nienawiścią do społeczeństwa, które im było macochą, podatne dla każdego podszeptu zbrodni. To też ten przyrost ludności, którym się tak chlubimy, w znacznej części zapełnia nasze więzienia. Dodajmy do tego losy wielu matek, które zostały matkami bez swej woli: dzieciobójstwa, spędzenie płodu; ojców, których beznadziejność własnego domu wtrąca w pijaństwo; dodajmy kwitnący przemysł poroniarek, fabrykantek aniołków, a będziemy mieli obraz tego, co nam przynosi „błogosławieństwo“ nieograniczonej płodności. Świadome macierzyństwo a poronienia Dotknęliśmy tu ważnego punktu: sprawy poronień. W nieuczciwych atakach, jakie od samego początku skierowano na nową poradnię i na ideę świadomego macierzyństwa, uderza jedno: atakujący celowo mieszają zapobieganie ciąży a przerywanie ciąży, spędzanie płodu. Operują bałamutnie argumentami statystycznemi, zdrowotnemi, moralnemi, przechodząc nieznacznie z jednej rzeczy na drugą, wprowadzając tem w błąd nie dość zorjentowaną publiczność. Tymczasem, te dwie rzeczy nietylko nie mają z sobą nic wspólnego, ale jedna jest wymierzona przeciw drugiej. Zapobieganie ciąży jest najdzielniejszym sposobem zwalczania klęski poronień, wobec której kodeks uznał swoją bezsilność. Biedna służąca, która znajdzie się na bruku; niezamężna nauczycielka, którą ciąża pozbawiłaby posady; bezrobotna lub obarczona już kilkorgiem dzieci matka, — to niechybny żer dla poroniarek, z ryzykiem życia i zdrowia. W Niemczech obliczają ilość spędzeń płodu na miljon rocznie; czterdzieści tysięcy zdrowych kobiet ginie co rok na zakażenie krwi z tego powodu. U nas — gdyby istniała statystyka w tej mierze — z pewnością przedstawiałaby się nie lepiej. Jedynie wczesne uświadomienie jak zapobiec ciąży, może tu być skuteczną pomocą. W miarę jak się rozwiną poradnie świadomego macierzyństwa, spędzanie płodu zniknie. Błogosławieństwo... Dziwne może się wydać, że motywy tak jasne i logiczne — i które każdy uznaje gdy chodzi o niego lub o jego bliskich — napotykają na tępy sprzeciw, gdy chodzi o uogólnienie ich, o wyciągnięcie z nich konsekwencyj społecznych. Jedną z głównych zapór jest tu poprostu — zabobon. Zabobon płodności. I trudno się dziwić, że działa, skoro zabobon ten jest jednym z najstarszych, najbardziej zakorzenionych. Uświęcony w samem słownictwie wyrażeniami: błogosławieństwo boże, stan błogosławiony, sięga on najodleglejszych epok. Ale dość łatwo jest zanalizować podstawy tego zabobonu i wykazać jego nierealność wobec dzisiejszej rzeczywistości. Niegdyś, ta nieograniczona płodność była istotnie potrzebą. Wojny, choroby, zarazy, wszelkiego rodzaju katastrofy, kosiły ludność; trzeba było wciąż masy dzieci, aby zapełniać te luki. I same dzieci marły jak muchy, trzeba było płodzić je na wyrost. Obecnie, stosunki te znacznie się zmieniły. Przeciętna wieku ludzkiego podniosła się znacznie. Dzieci, jeżeli mrą jeszcze masowo, to właśnie tam, gdzie ich nadmiar pozbawi je warunków do życia. Dawniej było więcej miejsca, mniej ludzi, stosunki prostsze, sprawa mieszkania i wychowania nie istniała prawie, praca rąk była wszystkiem, ilość tych rąk majątkiem. Liczna rodzina była siłą; liczni synowie byli dla ojca rękojmią poważanej i spokojnej starości. Inne wreszcie było stanowisko kobiety. Była ona tylko rodzicielką, gospodynią, niewolnicą. Wszystkie te warunki zmieniły się z gruntu. O ile na wsi stosunki poniekąd zbliżone są do dawnego patrjarchalizmu (chociaż i o tem dużoby można powiedzieć) o tyle w mieście już są zupełnie odmienne. Dzieci trzeba odziać, oprać, wychować; mieszkanie ciasne nie rozszerza się z przybytkiem nowego dziecka; żywność trzeba kupić, buty także. Rodzina, która może żyć po ludzku przy trojgu dzieci, zmieni się w piekło przy sześciorgu. Matka pracuje często poza domem, w fabryce. Inne wreszcie jest dziś pojęcie kobiety. Nadmiar dzieci w złych warunkach życia jest jej ruiną, jej przedwczesną starością, grobem... Błogosławieństwo staje się najczęściej przekleństwem... Powiedzonka i przysłowia Mimo to zabobon trwa. Odnaleźć go można na dnie wielu rozumowań. Powtarza się bezmyślnie, że „trzeba nam ludzi“, gdy oddawna emigracja zaledwie zdoła nam odciągać nadmiar tych dla których niema miejsca. Mówi się, że „trzeba nam rąk do pracy“, w chwili gdy bezrobocie rośnie i staje się nietylko u nas ale w całym świecie największą klęską. Stosuje się pojęcia z epoki sochy i krzemienia do dzisiejszego świata maszyn, gdy każdy nowy wynalazek wypiera z warsztatów pewną ilość ludzi i pozbawia ich zajęcia. Powtarza się stare przysłowie, że „kiedy Bóg da dzieci, da i na dzieci“... To przysłowie, zrodzone w szlacheckich dworach, gdzie każdy miał jakąś sperandę po ciotce, aplikuje się bezdomnej matce, która rozbija dziecku głowę o kamień, a sama idzie do Wisły. Dość jest zrozumiałe wreszcie, że dawniej ludzie, nie umiejąc i nie mając sposobu ustrzec się ciąży, starali się w niej jakiemiś sposobami pocieszyć; ale dziś, tamować frazesami rozpowszechnienie tej zdobyczy nauki — jednej z najdonioślejszych — jest szaleństwem i zbrodnią. Idee a interesy Nie będzie chyba niczem szczególnem, gdy powiem, że, w ustosunkowaniu się do wszelkiej nowej rzeczy, odgrywają rolę i interesy. Interesy ludzi i stanów. Często, nawet bez świadomości człowieka, interes przebiera się w szaty ideowe i nastraja kogoś sympatycznie lub niesympatycznie do jakiejś sprawy. Nie chcę posądzać o te zbyt ziemskie względy naszego kleru, mimo iż nie da się zaprzeczyć, że ograniczenie urodzeń nieuchronnie stanowiłoby znaczny uszczerbek w jego dochodach. Chrzest i pogrzeb, metryka urodzin i metryka zejścia tych setek tysięcy dzieci, które się rodzą poto tylko aby rychło rozstać się ze światem, to w sumie olbrzymia pozycja tego, co pozwoliłem sobie nazwać podatkiem obrotowym. Ale ten wzgląd nie powinien chyba odgrywać roli... Zacięte więc uprzedzenie do regulacji urodzeń można chyba przypisać nienawiści do wszystkiego co wiąże się ze sprawami płci, do wszystkiego co może wyzwolić człowieka i rozjaśnić mroki w których żyją masy. Faktem jest, że o wiele pobłażliwiej odnosi się kler do poronień, niż do świadomego macierzyństwa. Stanowisko to podlega zresztą lokalnym wahaniom. Stwierdzono np., że w Bawarji księża popierają regulację urodzeń, ponieważ się przekonali, że wieśniak dostatni, o nielicznej rodzinie, jest konserwatystą, zaś chłop sproletaryzowany przez zbyt liczną rodzinę staje się elementem wywrotowym. „Kolega kopie sobie grób”... Bardzo ważną jest tu rola lekarzy. Oni mogą uświadomić swoje pacjentki, mogą je pouczać, mogą propagować środki ochronne przeciw ciąży. W ich ręku jest bardzo wiele. Otóż, z przykrością trzeba powiedzieć, że stanowisko lekarzy bywa w tej sprawie nader dwuznaczne. Ze wszystkich stron słychać skargi, że lekarze wzbraniają się uświadamiać kobiet, nawet tam, gdzie faktem jest, iż ze stanowiska lekarskiego ciąża może być szkodliwa a nawet zabójcza. Zbywają dowcipkami, dają rady w rodzaju „nie żyć z mężem“, albo mówią ogólnikowo „wystrzegać się ciąży“; ale jak? — tego wskazać poprostu nie chcą. Przeciwnie, bałamucą kobiety, że „dobrych środków zapobiegawczych niema“, etc. Tutaj trudno powstrzymać się od myśli, że nie same „ideowe“ względy odgrywają rolę. Zapewne, ten i ów z lekarzy działa w dobrej wierze pod wpływem bałamutnych haseł społecznych i narodowych; ale wiadomo, frazesy najłatwiej się plenią tam, gdzie pokrywają się z interesem. Otóż, ciasno pojęty interes stanu lekarskiego leży w tem, aby dzieci lęgło się jak najwięcej. Ten żyje z porodów, ów ze skrobanek, inny z chorób dzieci. Lekarze się z tem nawet niezbyt tają. Lekarzowi-społecznikowi, który się oddał idei świadomego macierzyństwa, koledzy jego mówili wręcz: „Kolega kopie sobie grób“; oczywiście grobem nazywali uszczuplenie dochodów. Nie żądając od lekarzy anielstwa, trudno wszakże nie przestrzec ogółu, że, jak dotychczas, nie zawsze może się spodziewać u lekarzy rzeczowej informacji i pomocy. Znamienne jest porównanie stosunków w dwóch krajach. W Niemczech pionierzy regulacji skarżą się, że lekarze nietylko wzdragają się współdziałać, ale utrudniają im pracę. W Anglji natomiast, na kongresie, który się odbył w r. 1922 w Londynie, przy udziale najwybitniejszych uczonych i pisarzy i gdzie uchwalono m. in., że pouczenie o zapobieganiu ciąży powinno być obowiązkiem lekarza, równocześnie przyjęto uchwały lekarzy angielskich, z których 161 na 164 zebranych uznało regulację urodzeń za najpilniejsze zadanie społeczne. I niemieccy tedy lekarze i angielscy powołują się na hasła patrjotyczne i społeczne, aby dojść do zupełnie przeciwnej konkluzji; otóż, konkluzja lekarzy angielskich bodaj tem budzi większe zaufanie, że jest — bezinteresowniejsza... Chociaż, nawet biorąc z punktu interesu lekarzy, czy ta niechęć do ograniczenia potomstwa nie jest krótkowidztwem? Podniesienie stopy zamożności szerokich mas byłoby dla lekarzy z pewnością z większą korzyścią niż dziki przyrost ludności u nędzarzy... Interesy, interesiki... A inne zawody? Nie będzie oczywiście popierała świadomego macierzyństwa akuszerka, która żyje z porodów, o ile nie z poronień. Będzie mu przeciwny ambitny burmistrz w miasteczku, który pragnie, aby cyfra mieszkańców rosła możliwie najszybciej; i niedouczony nauczyciel, który coś zasłyszał o polityce populacyjnej, a który zresztą boi się proboszcza; i paniusia-dewotka, która sama umie sobie radzić, ale która okrzykuje się ze zgrozą, gdy słyszy o tych masońskich wymysłach. Aptekarz waha się: na ruchu ludności można zarobić, ale na środkach zapobiegawczych także; najlepiej mu się dzieje, gdy połączy obie te rzeczy, sprzedając środki zapobiegawcze, które nie skutkują... Fabrykanci kołysek, smoczków, mączki Nestle’a i trumien z pewnością nie będą za regulacją urodzeń. Prawica i lewica Jeszcze jedna okoliczność na zilustrowanie trudności, o jakie potyka się zdrowy rozum mający na celu dobro ludzi. Dość naturalne jest, że t. zw. prawica ma mnóstwo zabobonów w tej mierze, mimo że widzimy że tak prawicowa instytucja jak izba lordów umiała się z nich wyzwolić. Militarysta potrzebuje żołnierzy; kapitał potrzebuje tanich robotników, „narodowiec“ potrzebuje imponującego swą liczbą mocarstwa, etc. Znamy to. Ale spójrzmy na lewicę. I tu — o dziwo — koso patrzą na regulację urodzeń. Komunista jest jej niechętny, ponieważ zmniejsza ona prężność niezadowolenia; w czem wierny jest swojej zasadzie, że im gorzej tem lepiej. U nas, kiedy wszczęła się akcja świadomego macierzyństwa, sympatycy komunizmu zdecydowali się wszakże wypuścić również broszurkę uświadamiającą, ale z osobliwem rozróżnieniem regulacji urodzeń burżuazyjnej oraz regulacji urodzeń prawowiernie komunistycznej. Pierwsza jest zła, bo ma na celu zmniejszyć nędzę i uśpić ducha walki klasowej; druga jest dobra, bo ma na celu usprawnić robotnika w walce klasowej. Czyli to samo pessarium jest raz złe a raz dobre, zależnie od przynależności partyjnej tego kto je podaje. Ale i socjalizm zajmuje tu dość niewyraźne stanowisko. Pionierzy świadomego macierzyństwa w Niemczech powiedzieli to wręcz menerom socjalizmu, stwierdzając, że ci, jako „wodzowie proletarjatu“ nie bardzoby chcieli, aby ten proletarjat... przestał być proletarjatem. Wiadomo: wodzowie potrzebują żołnierzy. Spauperyzowana rodzina z ośmiorgiem dzieci należy do nich, czyta ich gazety; natomiast dwoje czy troje dzieci, którym ojciec-robotnik będzie mógł dać staranne wychowanie, wyrośnie może na „burżujów“... Tak więc, widzimy, ile zabobonów, ile interesów, — nie licząc złączonej z nędzą ciemnoty i apatji — spikło się na to, aby światło nie łatwo się przedostało do mas. Eugenika Eugenika oddawna interesuje się kwestją świadomego macierzyństwa. Istniejąca u nas poradnia eugeniczna obejmuje i ten dział, ale robi to tak nieśmiało i trwożliwie, że nikt nawet nie wie o jej istnieniu. Lekarze eugenicy trzymają się w tej sprawie wskazań ściśle eugenicznych: otwarta gruźlica, epilepsja, choroby umysłowe, etc. Ale czyż te rzeczy da się odgraniczyć od kwestji społecznej? Czyż nędza sama przez się nie jest najcięższą chorobą? Co się tu łudzić: jeżeli lekarz-eugenik odmówi porady żonie bezrobotnego albo niezamężnej nauczycielce, czy myśli — choćby eugenicznie była bez zarzutu — że ona, skoro wbrew swej woli zajdzie w ciążę, urodzi dziecko? Nie; pójdzie do akuszerki i zginie może na zakażenie krwi; ot, wasza eugenika! Ta sama kobieta, uświadomiona w porę, chroniłaby się dziecka póki okoliczności jej na nie nie pozwalają; później zaś, przy sprzyjających warunkach, mogłaby najszczęśliwiej zostać matką; zdaje mi się, że to jest lepiej pojęta eugenika. Ale z pp. eugenikami trudno się na tym punkcie dogadać; kiwają głowami, przyparci do muru przyznają rację, ale zaraz potem zaczną gadać o „potrzebie licznej Polski“, ba, nawet o „żółtem niebezpieczeństwie“ (znałem takiego!!) — słowem, cała katarynka. Dlatego ich poradnia, choć niby jest, ale jest tak jakby jej nie było. I dlatego trzeba było stworzyć nową, zupełnie niezależną... Ile pan ma dzieci? Gdy chodzi o publicystykę i o prasę, mogę powtórzyć tylko to, co mówiłem na zbiorowym wieczorze dyskusyjnym poświęconym tej kwestji: „Możemy być pewni, że akcja nasza napotka przeciwników, że spotka się z wszelkiemi formami obłudy, złej wiary, zabobonu. I nawet łatwo zgadnąć, kto będą ci przeciwnicy. Ci co zawsze: nasi feljetonowi kaznodzieje. Znam ich wszystkich dobrze i wiem zgóry co będą pisali. I radzę jedną rzecz. Aby każdego (świeckiego oczywiście człowieka), który będzie rzucał wielkie słowa o potrzebie hiper-płodnej Polski, zapytać skromnie: „Przepraszam, ile pan ma dzieci?“ Bo, o ile znam tych moich kolegów-publicystów, to gdyby ich wziąć jaki tuzin, z trudem doliczyłoby się u wszystkich razem pięciorga dzieci. Ten sam dziennikarz, który osobiście robi co może aby ograniczyć przyrost swej progenitury, będzie plótł duby smalone o „mocarstwowem stanowisku“ i o potrzebie maksimum urodzeń i będzie zwycięsko potrząsał... nie powiem czem, w odpowiedzi Trewiranusowi. I dlatego, kończąc tych kilka słów, stawiam formalny wniosek, aby, w przewidywaniu akcji jaką wytoczą przeciwko nam, ustalić zawczasu statystykę rozrodczości naszych publicystów...“ Ten argument ad hominem odniósł pewien skutek... negatywny. I radzę to pytanie: „ile pan (pani) ma dzieci?“ aplikować w każdej dyskusji na ten temat. Problem międzynarodowy Jedną z przeszkód szerzenia się ruchu „regulacyjnego“ jest, między innemi, nacjonalizm, wyzyskujący straszenie się i grożenie sobie wzajem; militaryzm głoszący że krajowi potrzeba obrońców etc. Co się tyczy militaryzmu, hasła te są dość przestarzałe. Owo pruskie „der Kaiser braucht Soldaten“, głośne powiedzenie Napoleona że ma „trzysta tysięcy ludzi rocznego dochodu“, niewiele miałyby zastosowania w przyszłej wojnie, w której rozstrzygać będą wynalazki, gazy, bomby trujące czy palące całe miasta. Ale wogóle poco tu myśleć kategorjami wojennemi, kiedy właśnie celem regulacji urodzeń jest usunąć jedną z najważniejszych przyczyn wojny, przeludnienie, ciasnotę, brak rynków zbytu. Obecnie wszystkie narody uginają się pod klęską bezrobotnych, nędzy robotniczej. Czas wielki, aby uczynić regulację urodzeń zagadnieniem międzynarodowem; przestać się straszyć wzajem płodnością, często iluzoryczną. Istnieje Liga międzynarodowa regulacji urodzeń z centralą w Londynie. Dotąd były reprezentowane wszystkie kraje, brakło tylko Polski; otworzenie pierwszej naszej poradni oraz przystąpienie do Ligi zostało tam radośnie powitane. Związki takie, gdyby kobiety przystępowały do nich masowo, stałyby się potęgą, mogłyby zaważyć na szali. Ta — jak ją nazwałem — demobilizacja macic, — to rozbrojenie miałoby znaczenie nie mniejsze od tego, o które nadaremnie zabiega Liga Narodów. A gdzie są kobiety? Wyszczególniłem elementy, które będą się akcji świadomego macierzyństwa sprzeciwiały, albo które zajmą wobec niej stanowisko nieszczere. Nasuwa się pytanie kto ją poprze, kogo powinna ta akcja mieć bezwzględnie za sobą? Odpowiedź bardzo prosta: — kobiety. Kobiety, które znają wszystkie piekła strachu przed ciążą, poronień, bezwolnego macierzyństwa; z których każda, mniej lub więcej, otarła się osobiście o ten problem; te nie dadzą się zaspokoić nawet najpiękniej brzmiącemi frazesami. Ale i tu może spotkać zawód. Kobiety — zwłaszcza u nas — są w sprawach płci krępowane fałszywym wstydem, boją się. Tak jak dotąd pozwalały aby je wleczono przed sądy, aby je skazywano, nie protestując przeciw morderczym i bezmyślnym paragrafom, tak samo i tutaj zachowują dziwną neutralność. Nawyk obłudy, milczenia o swoich najistotniejszych sprawach, brak solidarności kobiecej. Czytajmy pisma specjalnie kobiece w chwili gdy toczy się walka o poradnie świadomego macierzyństwa: o czem piszą? O smażeniu konfitur, o „rosole z suma“, o robotach szydełkowych, o wszystkiem wreszcie, tylko nie o tem. Ani słowa! Ta abstynencja pism kobiecych — zachowawczych i postępowych, bez różnicy — to prawdziwa osobliwość. Paniusie, które wydają te pisma, umieją sobie widocznie radzić, bo nie widać jakoś ich licznego potomstwa; co im tam biedne kobiety, które giną tysiącami lub wegetują w nędzy, paniusie nie chcą się narażać, wolą siedzieć cicho. Jedyne pismo kobiece, które najwcześniej i śmiało odezwało się w tej sprawie, to żydowski tygodnik Ewa. Bo Żydzi interesują się świadomem macierzyństwem bardzo, a sam Talmud nie jest w tej sprawie wcale tak nieprzejednany jak się przypuszcza. Faktem jest, że broszurę o środkach zapobiegawczych, wydaną przez pierwszą poradnię, przetłumaczono w lot na język żydowski. I następna poradnia, która powstanie po tej pierwszej, będzie prawdopodobnie w dzielnicy żydowskiej. Środki Nie jest mojem zadaniem omawiać tutaj sposoby zapobiegania ciąży. Czyni to fachowo wydana przez poradnię broszura[3]. Chcę dotknąć tylko tej kwestji ogólnie. Przeciwnicy świadomego macierzyństwa powiadają: „niema środków pewnych“. Przypuśćmy. Więc cóż stąd? Dopóki niema pewnych, cenne są i te, które zmniejszają szansę. Ale w istocie sprawa ma się inaczej. Niema pewnych, dlatego że stosuje się je bez znajomości rzeczy. Nie każdej kobiecie nadaje się ten sam środek; zależy to od właściwości anatomicznych, od lokalnego stanu zdrowia, od dokładności użycia. Są środki, które zakłada raz na miesiąc lekarz. Są inne, które zakłada się nawet na dłużej. Inne, które musi lekarz po zbadaniu pacjentki dobrać i pouczyć ją dobrze o sposobie użycia, zapoznać ją z podstawowemi wiadomościami anatomji kobiecej. Bo jedynie środki używane przez kobietę są na dłuższą metę celowe; te, których używa mężczyzna, działają zczasem destrukcyjnie na życie fizyczne i psychiczne obojga partnerów. Jako zarzut wysuwa się często, że używanie środków zapobiegawczych depoetyzuje miłość i stosunki płciowe. (Strasznie się zrobili naraz poetyczni!) Jeżeli tak jest, to chyba tylko przy panującej obłudzie i fałszywej wstydliwości, fałszywym romantyzmie w traktowaniu spraw płciowych. To pewna, że stokroć więcej depoetyzuje pożycie ciągły strach przed ciążą, wzajemne w tej mierze wymówki i pretensje, — dochodzące aż do nienawiści — a także niezdarne używanie środków bez ich rozeznania. Dobry i dobrze użyty środek zapobiegawczy stanowi — można powiedzieć — nieodłączny przedmiot tualetowy kobiety, coś o czem poprostu się nie myśli. Są kobiety, które latami używają środka zapobiegawczego, i nie zawodzi ich nigdy. A jeżeli daje ochronę bodaj na parę lat, czyż to nie stanowi jednego z głównych celów: zapewnienia ochrony kobiecie między jedną ciążą a drugą i utrzymania ilości dzieci w racjonalnej mierze? Taki jest stan nauki dzisiaj. Być może, że te sprawy zmienią się jeszcze, i bardzo już rychło. Odkąd przełamane są uprzedzenia, odkąd nauka zwróciła na zapobieganie ciąży tyle uwagi co na inne działy medycyny, każdy dzień zbliża ją do zadziwiających odkryć. Już istnieje nieszkodliwa sterylizacja — czasowa lub trwała — zapomocą promieni Rentgena, tam gdzie względy eugeniczne czynią to wskazanem (stosuje się ją przymusowo w niektórych stanach Ameryki); niezależnie od tego, postępują doświadczenia w zakresie metod biologicznych, które pozwolą może niedługo czynić kobietę niepłodną na określony przeciąg czasu, zapomocą nieszkodliwego zastrzyku lub nawet wewnętrznie zażytej pigułki. Przyszłość Jeden z wielkich myślicieli współczesnych nazwał zdobycz regulacji urodzin epoką w dziejach ludzkości. Trudno mu nie przyznać racji. Z jakiejkolwiek strony spojrzeć na przeobrażenia których jesteśmy świadkami, wszędzie natykamy się na tę ideę. Jest ona uwieńczeniem demokracji, przez to iż daje masom jeden z najwyższych przywilejów — świadome macierzyństwo — będące dotąd własnością garstki. Uzyskanie tego przywileju będzie niewątpliwie epoką w ekonomicznym i kulturalnym udziale mas w dobrach świata: ono dopiero nada pełną wartość innym zdobyczom. Świadome macierzyństwo jest kamieniem węgielnym równouprawnienia nowoczesnej kobiety, pracującej, stanowiącej o sobie. Przekreśla upokarzające staropanieństwo z jego deformacją psychiczną i fizyczną, z jego pustką duchową. Otwiera kobiecie najszersze horyzonty. Trudno sobie wyobrazić Curie-Skłodowską odkrywającą rad przy dziesięciorgu dzieci; tak samo trudno sobie wyobrazić kobietę-adwokatkę, kobietę-sędziego, któreby nie wychodziły z ciąży. Ale to samo odnosi się, mniej lub więcej, do wszystkich kobiet. Opanowanie ciąży zmienia wzajemny stosunek płci; daje mu więcej godności, więcej swobody, usuwa wiele tragedyj i komplikacyj życiowych. Daje podstawę nowoczesnemu małżeństwu: z tego, co nieraz było katorgą dwojga istot, czyni związek ludzi wolnych. Dziecko staje się znów upragnionem szczęściem, a nie przeklinanym intruzem. Opanowanie ciąży wreszcie wraca kobiecie zdrowie, przedłuża jej młodość i wdzięk, tem samem zwiększa szanse szczęśliwego małżeństwa. Nic więc dziwnego, że sprawa regulacji urodzeń stanowi główny punkt, koło którego kręcą się obrady każdorazowego kongresu Ligi reformy seksualnej, o której pracach mówiłem na innem miejscu[4]. Jakie jeszcze dalsze następstwa w ukształtowaniu się życia społecznego może mieć w przyszłości coraz bardziej doskonalące się opanowanie ciąży, niepodobna przewidzieć; ale to pewna, że prowadzi ono do najdonioślejszych przemian ku szczęściu ludzkości. Do świadomego macierzyństwa należy tedy przyszłość. A siła tej idei leży choćby w tem, że jest ona tak prosta i stosunkowo tak łatwa do zrealizowania. Wszelkie „poprawy świata“ zazwyczaj trącą utopią, przez to że tak wiele czasu wymagają dla osiągnięcia rezultatów. Ileż wysiłków, ileż lat trzeba, aby coś zmienić w warunkach pracy czy bytu ludzi, aby uzyskać zmianę gnębiących ustaw. Tutaj, w ciągu niewielu lat, kraj może inaczej wyglądać. Siłą idei jest tu jej negatywność; nie wymaga ona kapitałów ani zmiany ustroju. Wystarczy uświadomienie, wystarczy trochę światła. Mimo wszystkich ciemnych sił które utrudniają drogę temu światłu, trudno przypuścić, aby nie miało przeniknąć. Konkluzja Świeżo otwarta w Warszawie pierwsza poradnia jest początkiem akcji, która powinna objąć najszersze koła. Polska musi się pokryć siecią takich poradni. „Krucjata przeciw nędzy“ — jak w Anglji to nazwano — krucjata przeciw ciemnocie, rozpaczy i zbrodni, niech zjednoczy wszystkich. Jeżeli zestarzałe narowy myślenia i ciasnota horyzontów przesłaniają ważność i dobrodziejstwa tej idei niektórym mężczyznom, nie sądzę aby było wiele kobiet, któreby w duchu nie rozumiały jej doniosłości. Toteż, mimo wszystko co rzekłem wyżej o milczeniu kobiet, jestem pewien, że od nich przyjdzie pomoc. W Ameryce organizacja regulacji urodzeń liczy dwa miljony członkiń. Wiązać się w ogniska świadomego macierzyństwa, zgłaszać przynależność do międzynarodowej centrali, organizować poradnie — oto czego spodziewamy się po wszystkich kobietach z rozumem i z sercem. Druga wojna | Autor: Przy tekście pracowali także: Maria Procner (redaktor) Maria Procner (fotoedytor) fot. Conversano Isabella/CC BY-SA Dzięki żmudnej selekcji i krzyżowaniu ras stworzono, przynajmniej według Habsburgów, konia doskonałego„Uderzyło mnie (…), iż w świecie, w którym toczy się wojna, około dwudziestu młodych lub w średnim wieku ludzi o wspaniałej kondycji fizycznej (…) spędzało czas na tresowaniu koni w kręceniu zadem i podnoszeniu nóg stosownie do pewnych sygnałów danych łydkami i lejcami. Jakkolwiek bardzo lubię konie, wydawało mi się to jednak marnotrawieniem energii” – pisał w swoim dzienniku gen. Patton. Znany z ciętego języka i nieobliczalnego zachowania amerykański dowódca musiał jednak poddać się urokowi tego, co zobaczył. Pokaz Hiszpańskiej Szkoły Jazdy obudził w nim duszę kawalerzysty. Te konie trzeba było ratować – i to koniec kwietnia 1945 roku. Finał II wojny światowej wydawał się bliski i nieuchronny, ale świat nadal był w stanie chaosu. Niemcy oraz ich sojusznicy nie zamierzali tanio sprzedać skóry, oddając krwawo każdy skrawek swoich imperiów. I oto w tej burzy ataków, strat i przerażenia rozegrał się jeden z najdziwniejszych epizodów światowego konfliktu. 28 kwietnia 1945 roku oddział ponad 300 amerykańskich żołnierzy przedarł się przez linie wroga, aby dotrzeć do Hostau (obecnie czeski Hostouň). Stawka akcji na terenie kontrolowanym przez Wehrmacht i fanatyczne do końca oddziały Waffen-SS była wysoka – życie światowego skarbu – lipicanerów (lipizzanerów).Rasa końskich panówKoń lipicański to jedna z najstarszych ras w Europie, bo początkami sięga roku 1580. Wówczas to habsburski arcyksiążę Karol II, wzorując się na swoim bracie cesarzu Maksymilianie II, założył własną stadninę w Lipizza (obecnie Lipica na Słowenii). To właśnie tam cesarscykoniuszowie sprowadzali uważane wówczas za najlepsze na świecie ogiery z Hiszpanii, by, jak pisze badacz tematu Waldemar Kumór, „płodziły potomków, których matkami były krzepkie kobyły z okolic Triestu, a od 1584 roku także szlachetne, sprowadzane drogą morską klacze z Andaluzji”. Stamtąd konie trafiały do Wiednia, gdzie już od blisko 20 lat przy cesarskim dworze funkcjonowała szkoła jazdy. Jako że właściwie wszystkie szkolone tam wierzchowce miały hiszpańskie pochodzenie, toteż szkoła z czasem została nazwana hiszpańską, a jej ozdobą i symbolem wkrótce stały się białe żmudnej selekcji i krzyżowaniu ras stworzono, przynajmniej według Habsburgów, konia doskonałego – nie tylko pięknego dla oka, ale też silnego i atletycznego. A jego specyficzna budowa pozwalała mu na lewady, piruety i inne ewolucje nieosiągalne dla pozostałych Signal Corps – Deutsches Bundesarchiv (German Federal Archive), Bild 146-1988-045-34/domena publiczna Na wsparcie ze strony większych sił 3. armii nie można było liczyć – przecież to miała być szybka, cicha umaszczenie (mimo że źrebaki rodzą się przeważnie czarne) miało symbolizować dom cesarski, a lekko wypukły profil łba miał przypominać rzymski (znów cesarski?) nos. Za urokiem zewnętrznym szła również niepospolita inteligencja, która jednak potrzebowała subtelnych i wymagających czasu metod dresażu. Zerwano w nim z dotychczasowym przymusem towarzyszącym szkoleniu koni na potrzeby wojenne i reprezentacyjne. W zamian odwołano się do metod proponowanych przez Ksenofonta, który w swojej Hippice z IV wieku pisał, że „cokolwiek bowiem koń z przymusu czyni, […] tego ani nie pojmuje, ani należycie nie wykonuje, tak samo jak gdybyś tancerza do skoków biczem albo kolczugą podżegał”.W efekcie wyuczone w cesarskiej ujeżdżalni lipicanery, chociaż tworzone na potrzeby pola walki (najprawdopodobniej nigdy z nich nie skorzystano w boju), prezentowały niezwykle widowiskową i niepowtarzalną w owych czasach sztukę poruszania się do muzyki Händla, Szopena czy też Straussa. Nic też dziwnego, że stały się wymarzonymi wierzchowcami cesarzy, królów i wielkich wodzów. Uwielbiali być na nich portretowani i rzeźbieni. Jak pisze Frank Westerman w książce Czysta biała rasa, lipicany spośród wszystkich końskich ras najbardziej zbliżyły się „do bastionów ludzkiej władzy”.Nic dziwnego zatem, że po anszlusie Austrii w 1938 roku lipicanerami zainteresowali się również naziści. Sam Hitler nie przepadał za końmi. Powiadano nawet, że się ich bał. Nie pozostał jednak nieczuły na piękno końskiego baletu, który, łącząc elementy tańca i gimnastyki, wpisywał się w wyznawaną przez Führera Körperkultur. Nie bez znaczenia był oczywiście fakt, że konie były białe i czyste rasowo. Szczególnie klacze stały się centralnym punktem programu hodowlanego III Rzeszy, którego celem było stworzenie prawdziwie aryjskiego konia prace prowadzono również po wybuchu II wojny światowej, a dla zachowania pozorów normalności Hiszpańska Szkoła Jazdy nadal dawała pokazy dla publiczności w Wiedniu. Jednak wraz kolejnymi niemieckimi niepowodzeniami na froncie i groźbą alianckich nalotów stado rozpłodowe lipicanerów oraz wiele innych rasowych koni (w tym również arabów z Janowa Podlaskiego) przeniesiono do stadniny w też: Po co Hitler na potęgę budował autostrady w III Rzeszy?Wróg u bramWkrótce i tam przestało być bezpiecznie, bowiem pod koniec kwietnia 1945 roku miasteczko znalazło się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Nieco ponad 30 kilometrów na zachód stała amerykańska 3. armia gen. Pattona, a 60 kilometrów na wschód Rosjanie szykowali się do ostatecznej ofensywy. Natomiast tereny wokół Hostau nadal kontrolował Wehrmacht, a na domiar złego w okolicy wciąż walczyły oddziały stadniny doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie poddać się którejś ze stron. I pół biedy, gdyby to byli Jankesi. Przerażająca była jednak perspektywa, że to Rosjanie pierwsi zjawią się w Hostau – tym bardziej że miasteczko leżało w przyznanej traktatem jałtańskim rosyjskiej strefie wpływów. I nie o własny los opiekunowie koni obawiali się radziecka umierała z głodu i wszyscy mieli świadomość, że nie będzie miała względów na piękno i wyjątkowość końskich arystokratów. Podzielą smutny los swoich pobratymców z innych stadnin, które „wyzwolili” Sowieci – wylądują w garnkach kuchni polowych. A w najlepszym wypadku zostaną zaprzęgnięci do wozów amunicyjnych. Jakby nie patrzeć, zdobycie jedynego stada rozpłodowego przez Rosjan oznaczałoby zapewne koniec National Archives and Records Administration/domena publiczna Nieco ponad 30 kilometrów na zachód stała amerykańska 3. armia gen. PattonaKonie dla zuchwałychJednym z najwyższych rangą oficerów niemieckich obecnych w Hostau był pułkownik wywiadu Walter Holters i to on zainicjował akcję ratowania bezcennego stada. Ten zapalony koniarz postanowił oddać się Amerykanom do niewoli, by zaproponować im plan przekazania stadniny. W swoich działaniach nie mógł chyba lepiej trafić. Wpadł bowiem w ręce żołnierzy szwadronu rozpoznawczego amerykańskiego 2. pułku w owym czasie zamiast wierzchowców w użyciu były czołgi i wozy pancerne, to wielu oficerów nadal kultywowało tradycje kawaleryjskie utworzonej w 1808 roku jednostki. Jak podkreśla badacz tematu Wiktor Młynarz, nie inaczej było z dowódcą oddziału płkiem Charlesem M. Reedem. Gdy ten bogaty dżentelmen z Wirginii, uwielbiający spędzać wolny czas na grze w polo, usłyszał, co grozi koniom z Hostau, natychmiast podchwycił pomysł ich ocalenia. Zakładał on poddanie się załogi Hostau i pokojowe oddanie koni, z którymi Amerykanie mieli spokojnie odjechać w stronę zachodzącego mniejszym entuzjazmem do przekazanego przez Jankesów planu odniósł się początkowo dowódca garnizonu płk Rudofsky. Choć podzielał on w pełni miłość do koni płków Holtersa i Reeda, to w dalszym ciągu poczuwał się do dotrzymania wierności Führerowi i ojczyźnie. Ale jednocześnie, jak pisze Frank Westerman, „aż kipiał od pogłosek, że Rosjanie bez ceregieli zjadają zdobyczne konie, niezależnie od ich rasy czy pochodzenia”. To przeważyło szalę niepewności – komendant zdecydował się na kolaborację z nieprzyjacielem w imię ratowania końskiej rasy tym samym czasie płk Reed nerwowo wyczekiwał wieści od swojego zwierzchnika gen. Pattona. Przecież zuchwała akcja z wykorzystaniem sił amerykańskich, przy biernym, ale jednak, współudziale wojsk niemieckich i to pod lufami rosyjskich czołgów mogła doprowadzić do międzynarodowego zgrzytu – i to w najlepszym wypadku. Patton nie miał jednak żadnych wątpliwości. Sam był wytrawnym kawalerzystą, posiadającym na swoimi koncie sukcesy sportowe, i jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę z piękna i wartości lipicanerów. Dlatego też jego odpowiedź dla płka Reeda była zdecydowana: „Zdobądź je. Zrób to szybko”.Czytaj też: Karl Dönitz – ostatni Führer. Kim był człowiek, którego Hitler wyznaczył na swego następcę?Kawaleria na ratunekDowódca 3. armii nie mógł jednak odkomenderować zbyt dużych sił do przejęcia stadniny. To miała być mała operacja, której łatwo można było się wyprzeć, gdyby coś poszło nie tak. Grupa zadaniowa liczyła bowiem zaledwie 325 ludzi, wspartych kilkoma jeepami z karabinami maszynowymi, wozami opancerzonymi, pięcioma lekkimi czołgami i dwoma haubicami samobieżnymi. Było to zatrważająco mało wobec wciąż licznych niemieckich dywizji działających w tym obawom rozpoczęta rankiem 28 kwietnia operacja „Cowboy” przebiegała bez przeszkód. Nie licząc drobnych potyczek z oddziałami niemieckimi, Amerykanom udało się szybko dotrzeć do Hostau, gdzie zgodnie z ustaleniami płk Rudofsky poddał garnizon. Dopiero jednak na miejscu do żołnierzy płka Reeda dotarła skala trudności zadania, które przyszło im publiczna owódca 3. armii nie mógł jednak odkomenderować zbyt dużych sił do przejęcia Niemców w celach na miejsce uwolnionych stamtąd przymusowych robotników z Francji, Serbii, Anglii, Polski, Rosji i Nowej Zelandii było niczym wobec logistycznego rozwiązania problemu transportu zdobytych koni. A było się czym przejmować, bo w Hostau zastano blisko 1200 koni, w tym 400 lipicanerów. Co gorsza, wiele klaczy było w zaawansowanej ciąży i istniały obawy o ich bezpieczną ewakuację. Inne niedawno urodziły i były zwyczajnie zbyt słabe na wyczerpującą ucieczkę. Stało się zatem jasne, że stadninę należy utrzymać przez co najmniej kilka dni – do czasu zorganizowania było jednak więcej ludzi, a czas cudzoziemskaZaskoczone początkowo śmiałością i szybkością akcji okoliczne oddziały niemieckie nie zamierzały jednak zupełnie bez walki oddać swoich włości. Amerykanie doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ale mieli też świadomość, że posiadanymi siłami nie będą w stanie odeprzeć próby odbicia miasteczka i stadniny. A na wsparcie ze strony większych sił 3. armii nie można było liczyć – przecież to miała być szybka, cicha gorączkowych poszukiwaniach rozwiązania problemu propozycję obrony Hostau zaoferowano wyzwoleńcom. Wszyscy chętnie zgłosili się do pomocy. Uzbrojonych w zdobyczną niemiecką broń kilkuset mężczyzn stanowiło pokaźne wsparcie dla obrońców, ale do skutecznej walki z regularnym wojskiem nie bardzo się nadawali. I nie ratowało Amerykanów nawet wciągnięcie na służbę grasujących w okolicy Kozaków. Ci walczący do tej pory po stronie III Rzeszy znakomici kawalerzyści i zwiadowcy doskonale wiedzieli, jaki los ich czeka, jeśli wpadną w ręce Rosjan. A na Niemców już dawno przestali liczyć. Dlatego też ochoczo przystali do Amerykanów. W dalszym ciągu jednak obrońcom brakowało prawdziwych tej sytuacji wybór mógł być tylko jeden – przetrzymywani w celach żołnierze garnizonu. Amerykanie obiecali im wolność oraz zwrot broni, jeśli ci zgodzą się podporządkować ich dowództwu. Płk Rudofsky i większość jego ludzi przystali na taką propozycję (zapewne oni również, jak Kozacy, byli świadomi, czym jest niewola u Sowietów). Szybko też mieli okazję wykazania się lojalnością wobec nowych Bundesarchiv, Bild 102-10347 / CC-BY-SA W Hostau zastano blisko 1200 koni, w tym 400 lipicanerówOto bowiem 30 kwietnia na Hostau uderzyły jednostki SS. Przezorność Amerykanów się sprawdziła. Żołnierze ich „legii cudzoziemskiej” przez pięć godzin odpierali z powodzeniem kolejne ataki esesmanów, zmuszając ich w końcu do ucieczkaJednocześnie trwały przygotowania do transportu koni za linie amerykańskie. Z okolicy zabrano każdą nadającą się do tego ciężarówkę, ale i tak było wiadomo, że większość zwierząt będzie musiała być przepędzona niczym stada na Dzikim Zachodzie. Wreszcie o świcie 15 maja potężna kolumna samochodów i zwierząt ubezpieczanych przez auta pancerne, czołgi i jadących wierzchem Amerykanów, Polaków oraz Kozaków wyruszyła z Hostau. A czas był najwyższy, do rogatek miasta bowiem zbliżały się forpoczty radzieckich byli mocno zdziwieni widokiem wojsk amerykańskich na swoim terenie, ale nie podjęli żadnych działań. Czekali na decyzje z góry. Na szczęście dla oddziału płka Reeda te nie nadeszły. Czując jednak sowiecki oddech na plecach, zdwojono wysiłki i już koło południa kowboje Reeda dotarli do grzbietu wzgórza, za którym były linie jednak natrafili na nieoczekiwaną przeszkodę w postaci opuszczonego szlabanu granicznego i czeskich partyzantów, zdecydowanych na zatrzymanie koni na terenie Czechosłowacji. Tego już było za wiele dla wymęczonych ludzi i koni. Amerykanie nie zamierzali się targować i bezceremonialnie zagrozili użyciem czołgów. „Liczymy do trzech. A jak przy »trzy« szlaban nie znajdzie się w górze, to zacznie się „sruuu!” – miał powiedzieć dowodzący szpicą por. Quinlivan. Na szczęście zdążono doliczyć tylko do dwóch, kiedy Czechom puściły nerwy i przepuścili nietypową kawalkadę zwierząt i pojazdów. Droga do amerykańskiej strefy była już wolna, a potomkowie uratowanych białych lipicanerów do dzisiaj cieszą oko podczas pokazów Hiszpańskiej Szkoły po latach zapytano płka Reeda o to, dlaczego podjął się operacji ratowania koni, ryzykując w ostatnich dniach wojny życie swoje i swoich ludzi, miał odpowiedzieć: „Byliśmy tak zmęczeni śmiercią i zniszczeniem, że chcieliśmy zrobić coś pięknego”.BibliografiaFelton M., Ghost Riders: When US and German Soldiers Fought Together to Save the World’s Most Beautiful Horses in the Last Days of World War II, Cambridge K., How General Patton and Some Unlikely Allies Saved the Prized Lipizzaner Stallions, [dostęp: Hippika i hipparch, czyli jazda konna i naczelnik jazdy, tłum. A. Bronikowski, Ostrów E., Koń doskonały. Ratując czempiony z rąk nazistów, tłum. J. Gilewicz, Kraków W., I tylko koni żal…, [dostęp: G., Wojna. Jak ją poznałem, tłum. E. Niemirska, Warszawa F., Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny, tłum. J. Jędryas, Wołowiec 2014.

u tych panów z wielkich stanów